Skocz do zawartości

PORÓD NATURALNY | Forum dla mam


Rekomendowane odpowiedzi

  • Mamusie
Tak więc zakładam wątek o porodzie fizjologicznym 🙂 Zacznę pierwsza i wkleję opis mojego porodu 🙂
Tak więc termin mialam na 13 marca. 10-go o godz. 21:00 leżalam i oglądałam coś w TV, nagle złapał mnie dziwny ból w dole brzucha... później był następny i następny, ale nie były do końca regularne... Mój A. powiedział, żebym szla się kąpać, bo to już to. No, a ja czekalam na następny skurcz i następny, bo nie byłam do końca pewna! No ale w końcu weszłam pod prysznic... Tam zlapał mnie następny skurcz, po prysznicu nie przeszły, więc dopakowałam torbę i ok. 23:30 pojechaliśmy do szpitala. Od razu wyslali nas na porodówkę. Tam była jeszcze jedna kobieta przede mną do badania, zbadali ją i następna byłam ja. Była 00:30, przejęla mnie polożna i zbadała ginekologicznie. Oznajmila, że mam 4 cm rozwarcia. Wtedy dopiero chyba dotarło do mnie, że rodzę Zapytała się czy chcę zzo. Przytaknęłam, bo już bóle były dosyć silne, a ona na to, że najpierw pobierze mi krew i że wyniki będą za godzinę i jak będzie ok, to przyjdzie anestezjolog. Przeszliśmy z położną do innego pomieszczenia... tam miałam łazienkę, piłkę, drabinkę i inne gadżety. Podłączyła mi kroplówkę, chyba na uzupełnienie plynów, w razie za dużo krwi bym straciła i podpięła pod KTG. Na szczęście było bezprzewodowe, więc mogłam chodzić...bóle się nasilały coraz bardziej... już nie wiedzialam co ze sobą zrobić... utknęlam w kiblu, bo mialam wrażenie, że ciągle mi się coś chce, a nic nie było... W pewnym momencie jak wychodzilam z wc, to myślałam, że upadnę, tak strasznie bolalo... po ok godzinie byly wyniki i przyszedł anestezjolog, zaaplikować tą rurkę... wkłucia nie czułam, tylko takie szarpanie, ale nic nie bolalo, a A mówił, że igła była przeeeeogromna:P Podłączył mi pąpkę i mogłam sobie aplikować, jak to anestezjolog piowiedział, ten magiczny produkt Trochę pomogło, ale czulam skurcze i w ogóle... plecy i brzuch trochę zdrętwiały. Po 3:00 w nocy przyszla położna zobaczyć co i jak, zbadał mnie, rozwarcie na 6 cm. Leżalam w łóżku, między skurczami było niebo lepiej, po znieczuleniu, rozmawialam, żartowaliśmy sobie, ale jak przychodził skurcz automatycznie się zamykalam Ok 4:30 miałam chyba kryzys, bo już krzyczałam, że nie dam rady, że nie chcę już i darałam się chyba na cały oddział, no ale nie byłam sama, bo słyszałam, jak inne babki też się drą, chyba ze 3 rodziły w tym samym czasie. Wolałam ciągle położną, żeby przy mnie była, bo jakoś lepiej mi było w jej towarzystwie, a ona z uśmiechem mi pomagała, masowala, chłodziła twarz i oddychala razem ze mną... Fajna mi się trafiła, bo ciągle mnie dopingowała... miała też podopieczną studentkę, ktora też byla bardzo fajna... ok 5:00 rozwarcie miałam na 9 cm, więc postanowili, że przebiją mi pęcherz... tak tż zrobili, wcześniej nawet nie krwawiłam, ani nic... Kazała mi poprzeć troszkę jeśli czuję potrzebę no i o 6:50 zaczęły się parte, wtedy to już ciągle ktoś przy mnie był, położna złota kobieta, bardzo pomagała, gdyby nie ona to chyba bym nie urodziła... (dodam, że nie musialam za nią płacić). Mała wychodziła i się cofała. Widać było główkę, mówiły mi, że Niuńka ma brązowe włoski i że już jest coraz bliżej, ale i tak się cofała... o 7:00 zadecydowali o użyciu Vacuum. Zbiegło się dużo ludzi. 2 ginekologów, pediatra, neonatolog, 2 położne. No i o 7:21, 11 marca, moja Nikolka wyskoczyła mi z brzuszka Przy 1 parciu, z Vacuum. Ważyła 3060 i miala 49 cm... położyli mi ją na brzuch... Jak ją zobaczyłam znieruchomialam i po 5 sekundach wybuchłam płaczem... Była taka maleńka... dostała 9 pkt w 1 min, bo była troszkę sina, i w 5 min już 10 pkt. Leżala tak u mnie 10 min i wzięli ją zmierzyć i zważyć i mi ją oddali, i tak z 2 godzinki leżał golasek ze mną. Ja w tym czasie urodziłam łożysko i mnie zszyli, bo pęklam, a nawet nic nie poczułam. Na szczęście tylko w jednym miejscu na długość centymetra...... Z resztą przy rodzeniu łożyska i szyciu też nic nie czułam... Jak już gin skończyła mnie szyć, to Malutką wzięli do ubrania i zbadania przez pediatrę, a mnie umyli. Przywiezli 2 łóżko i pojechałam z MAłą na odział poporodowy. Ciągle była przy mnie
Ogólnie było bardzo ciężko, ale jak już mala się pojawiła to wszystko odeszło... poród wspominam całkiem dobrze, może też z tego względu, że personel na sali porodowej jak i na oddziale poporodowym to złoci ludzie
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 131
  • Utworzono
  • Ostatniej odpowiedzi

Najbardziej rozmowne osoby w tym wątku

Najbardziej rozmowne osoby w tym wątku

  • Mamusie
To może ja też opiszę poród mojej żony, zwłaszcza że w nim uczestniczyłem.

Ale uprzedzam z góry - nie chcecie ryczeć, to nie czytajcie - to jest tylko dla tych, które mają silne nerwy. Celowo nie pisałem o tym na portalu ciążowym, więc jeśli jeszcze jesteś w ciąży PROSZĘ, NIE CZYTAJ !

Nie wiem czy to przez środki na podtrzymanie, które brała w czasie ciąży czy nie - nie wnikam, ciąża była przenoszona. Termin był na 8 listopada, mała urodziła się 14.

Pojechaliśmy do szpitala w zasadzie na umówione wywołanie ciąży, więc obyło się bez nerwówki, odpływających wód, skurczy itp. Przyjęli ją rano, zrobili po paru godzinach masaż szyjki i po południu zaczęły się skurcze, które w sumie do samego porodu trwały 19 godzin! W nocy odeszły jej wody, przez cały dzień męczyła się, w międzyczasie dali jej jakieś narkotyki czy cholera wie co i nie chcieli zrobić cesarki. Nawet próbowałem dać "w łapę", ale nie lekarz nie wziął kasy.

O 20:00 zaczął się poród. KTG oczywiście standardowo, przez cały czas. Wszystko zapowiadało się niby normalnie (nie licząc tych 19 godzin). Mała zaczęła się rodzić. Patrzyłem na wszystko, nie czułem żadnej odrazy - dla mnie to był normalny widok, spodziewałem się tego co zobaczę. Ale... nie tego co zobaczyłem jak mała się urodziła.

Najpierw zielona maź (zielone wody płodowe), potem główka, nerwowa sytuacja - lekarka zaczęła wrzeszczeć na żonę, żeby szybko, mocno parła bo "udusi dziecko". Podali jej tlen, no.. udało się, mała wyszła.

W tej chwili spodziewałem się, że pukną ją w pupkę, zapłacze, a mnie dadzą do ręki nożyczki, żebym mógł przeciąć pępowinę. Tyle, że mała była purpurowo-fioletowo-granatowa! Była kompletnie wiotka, nie ruszała się, nie krzyczała, kompletny brak oznak życia! Lekarka szybko przecięła pępowinę i BIEGIEM wyniosła małą do innej sali. Nie wiedziałem do końca co się stało, czułem, że chyba coś nie tak, wydawało mi się, że może to normalne - nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś może być nie tak. Nie pasowało mi jedynie to, że nie dali mi przeciąć pępowiny. Pamiętam, że przypadkowo kopnąłem reklamówkę z rzeczami małej i wysypały się z niej jakieś waciki, ubranka małej. Spojrzałem na siostry i dopiero zrozumiałem co się dzieje. Wszystkie miały "świeczki w oczach" i to takie, że prawie płakały. Wyobraziłem sobie pokój, łóżeczko, materacyk jeszcze w folii, lampka nocna, która czekała....

Zrobiło się cicho, oparłem się o łóżko i zaczęło do mnie docierać, że mała nie żyje. Prawie się poryczałem, gdy żona, która nie widziała jeszcze małej i nie była niczego świadoma, zaczęła zadawać pytania;
"- dlaczego nie płacze ?", "- dziewczynka ?" - nikt jej nie odpowiedział. Jeszcze dosłownie sekunda i bym się poryczał, ale lekarka weszła i powiedziała, że "już dobrze, wszystko jest w porządku, mała oddycha.".

Okazało się, że była owinięta wokół szyi pępowiną. Odetchnąłem z ulgą, dalej wszystko toczyło się jakby ktoś przewijał film na podglądzie. Weszła lekarka, wyprosili mnie z sali, powiedzieli, że będą żonę skrobać, bo nie urodziła łożyska. Dali jej ogólne znieczulenie.

Wyszedłem z sali i z nerwów zacząłem wysyłać sms-y i dzwonić po rodzinie - musiałem cokolwiek zrobić. Oczywiście napisałem, że mała jest zdrowa. Porozsyłałem wszystkie. Podeszła do mnie ordynatorka oddziału.
- Nie jest dobrze, pierwsza noc zadecyduje co będzie.
Pierwsze moje pytanie, to czy mała będzie miała porażenie mózgowe, czy będzie sparaliżowana, jak długo była niedotleniona - nie mogła na to odpowiedzieć. Nie wiedziała. Powiedziała tylko, że mała miała w pierwszych minutach 2 pkt. apgar, dopiero po 8-10 minutach uzyskała (chyba) 8 pkt.
Lekarka odeszła.
Po chwili telefon zaczął "pikać" - smsy. ..z gratulacjami. Cholerne sms-y!

W stanie niepewności byliśmy jeszcze przez 1,5 tygodnia. Nie wiedzieliśmy czy będziemy mieli niepełnosprawne dziecko. Przez 10 dni nie potrafiłem cieszyć się w 100% z tego, że jestem ojcem. Oczywiście cieszyłem się, że żyje. Ja w tym czasie nie żyłem - byłem w stanie "zawieszenia" - prawie nic nie jadłem i nic nie piłem. Żona przez kilka dni mogła oglądać dziecko tylko przez szyby inkubatora, podczas gdy inne matki tuliły swoje pociechy. To był dla nas koszmar.

Jak to się wszystko skończyło, można obejrzeć w mojej galerii. Mała zdrowa jak byk - jakby się nic nie stało.

Kiedyś, co najmniej 1,5 roku od porodu, żona spotkała na parkingu położną, która odbierała poród.
- Pamięta mnie pani? Odbierała pani poród mojej córeczki
- Oczywiście, że pamiętam - pani (powiedziała nazwisko mojej żony) - ja pani do końca życia nie zapomnę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
O Boże, miałam łzy w oczach, poważnie...czytając to miałam ciarki na całym ciele... współczuję, że nie mogliście się cieszyć od początku... Na prawdę straszne przeżycie, ja sobie nawet nie wyobrażam takiej sytuacji... Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło 🙂
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
samantka napisał(a):
O Boże, miałam łzy w oczach, poważnie...czytając to miałam ciarki na całym ciele... współczuję, że nie mogliście się cieszyć od początku... Na prawdę straszne przeżycie, ja sobie nawet nie wyobrażam takiej sytuacji... Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło 🙂
Wiem, cokolwiek bym teraz napisał, będzie brzmiało patetycznie.
Bardzo, bardzo ciężko było napisać ten tekst. Już teraz wiem, że więcej tego nie zrobię. Pisząc to, przeżywałem wszystko jeszcze raz. Korygowałem tekst i wciąż dopisuję co jakiś czas kolejne zdanie, bo nie mam siły pisać tego kiedykolwiek od nowa. Mam tylko nadzieję, że to jest jakieś przesłanie, że nawet w najbardziej beznadziejnych przypadkach ZAWSZE jest jakaś iskierka nadziei, że wszystko skończy się pomyślnie.

Nie chcę również, żeby ktoś pomyślał, że to wydarzenie rzutowało w jakiś sposób na powstanie tych stron. To nie ma żadnego związku. Takie rzeczy mogą się niestety i (finalnie rozpatrując - stety) zdarzyć każdemu.
Poza tym nie jestem zwolennikiem budowania stron na emocjach.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
admin napisał(a):
samantka napisał(a):
O Boże, miałam łzy w oczach, poważnie...czytając to miałam ciarki na całym ciele... współczuję, że nie mogliście się cieszyć od początku... Na prawdę straszne przeżycie, ja sobie nawet nie wyobrażam takiej sytuacji... Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło 🙂


Nie chcę również, żeby ktoś pomyślał, że to wydarzenie rzutowało w jakiś sposób na powstanie tych stron. To nie ma żadnego związku.
Poza tym nie jestem zwolennikiem budowania stron na emocjach.

Nawet tak nie pomyślałam 🙂 Stworzyłam wątek, więc każdy ma prawo tu dać coś od siebie... Wasza historia, wspomnienia wyglądają niestety, jak wyglądają i nic na to już nie poradzimy... W każdym bądź razie dziękuję za podzielenie się przeżyciami i szczęścia, zdrówka Wam życzę jak najwięcej 🙂
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
Adminie poplakalam sie jak glupia.Szkoda,ze mnie teraz nie widzisz.Siedze z mala na reku i rycze jak glupia.Przezyliscie naprawde wielka tragedia i bogu tylko mozna dziekowac,ze tak sie skonczyla.zycze ci,zeby wasze slonko nigdy juz nie chorowalo i zeby wasze zycie bylo przepelnione samymi radosciami
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja też się przyznaję aż mną trzęsło jak to czytałam...
po pierwsze dlatego, że historia niesamowita! cud! Mała silna istotka z Waszej córeczki 🙂 Po takim wstępie już widać jaka silna kobieta z niej wyrośnie 🙂
a po 2... miałam kiedyś sen... śnił mi się taki właśnie poród.. na samo wspomnienie mam łzy w oczach 😞 tylko we śnie rodziłam ja.. i nie było szczęśliwego zakończenia.. 😞

miałam opisać swoje porody (z takim zamierzeniem weszłam właśnie na stronę) ale... teraz to myśli nie mogę pozbierać..
może potem
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
mój pierwszy poród był dla mnie męczarnią. o 4 w nocy złapał mnie pierwszy mocny skurcz no a potem zaczynały się silniejsze i dłuższe. po 9.00 pojechałam do szpitala z regularnymi skurczami co 5 min. położyli mnie na oddział ginekologiczny bo na położniczym nie było miejsca tyle dziewczyn u nas rodziło w tym czasie podłączyli mnie do ktg ale skurcze były jeszcze za słabe a rozwarcie na 2 cm. dostałam bóli krzyżowych(bolały strasznie mocno), potem znowu mnie podłączyli do ktg bo skurcze się nasilały ale rozwarcie na 4, cały czas chodziłam bo mnie bolało. o godzinie 21 poszłam na położniczy bo zwolniło się miejsce, zadzwoniłam po męża, przyjechał bo miałam już rozwarcie na 7, bóle były dla mnie koszmarem póżniej to godzin nie pamiętam. zrobili mi lewatywę potem kazali iść pod ciepłą kąpiel, Marcin był ze mną podczs porodu, pomagał mi, masował plecy, po kąpieli jeszcze musiałam iść na piłkę i zaraz powiedzieli że będę rodzić
męczyłam się niesamowicie bez pomocy marcina nie wiem co bym zrobiła. dostałam dwie kroplówki nawet nie wiem jakie bo nie miałam sił pytać tak strasznie bolało(siniaka po jednej z nich mam ze dwa tygodnie )miałam pełne rozwarcie ale skurcze były za krótkie i mały nie mógł wyjść, bez pomocy gina bym nie urodziła bo tętno spadało, nacinali mnie, cesarki nie mogli mi zrobić bo mały był już za nisko aż wkońcu gin zaczął mi wypychać małego i tak urodziłam o 0.50 w nocy 14 lipca 2009 zapomniałam o bólu jak mi go pokazali ale zakładanie szwów to kolejny dramat dla mnie.
czas trwania pierwszego okresu mam wpisane 11g 55' a drugiego 55min
Marcel urodził się z wagą 3690 i 54 długi i dostał 10 punktów.
mój drugi poród był przeciwieństwem pierwszego
21.01.2011 o godz.21 jak byłam w szpitalu szłam do toalety i polecialo mi trochę wód płodowych ale nie dużo, poszłam zgłosić to położnej, zbadała mnie rozwarcie było na 3cm ale nic się nie działo. koło 22 podłączyła mnie do ktg i zaczęły się bóle ze skurczami ale nieregularnymi, po 23 się nasiliły i pszenieśli mnie na salę porodową z rozwarciem na 7 cm, zbadały mnie podłączyły znów do ktg dali oxy i zrobiło się pełne rozwarcie i zaraz zaczęły się bóle parte i o 1.25 urodziłam Patryczka. Nacięła mnie ale nie tak jak przy Marcelu. Urodzil się dużo większy ale sam poród był lżejszy. Mój kochany mąż jak zwykle mnie nie zawiódł i był przy mnie do samego końca
Patryk ważył 4320 i 57
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
Kasia napisał(a):
nie wiem dlaczego ale czułam straszny ból, położna na mnie krzyczała że mnie nie może zszyć bo tak podskakiwałam z bólu a znieczulenie miałam

Uuu to nieźle... współczuję... ja się strasznie bałam nacinania i zszywania, ale nie nacinali, pękłam sama i dobrze, bo tylko 1 szew, maleńka ranka, a jakby nacieli to dużo więcej by było do szycia, a nic nie czułam nawet i przy zszywaniu tez nic a nic 🙂
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

to ja też opiszę swoje porody
Pierwszy był spontaniczny, nic nie wskazywało,że się zacznie- dla świętego spokoju poprosilam meża w dniu terminu by zawiózł mnie na oddział, postanowiłam,ze tam zaczekam na godzinę "0" wieczorem polożyłam sie spać a o 23.00 obudził mnie skurcz wszystko odbywało się "książkowo" więc najpierw czop, potem bóle i po 6 godź urodziłam córeczkę 3500 i 54 cm,byłam na porodówce tylko z położną aż do samego porodu .....ponieważ była noc i wszyscy spali postanowilam,że nie będę krzyczeć by nikogo nie obudzić.... w sumie to krzyk w niczym by mi nie pomógł 😁
położna stwierdziła,że jeszcze taka pacjentka im się nie trafiła.... 😁 jedyne co kiepsko wspominam to szycie naciętego krocza,a raczej lekarza, który wręcz sie nade mną znęcał wykonując ten zabieg (bez znieczulenia)

z drugim porodem juz tak kolorowo nie było, choć spodziewałam sie,że będzie łatwiej, że zacznie się wcześniej ,bo to kolejny.....moje doświadczenie pokazuje, że każdy poród jest inny i można spodziewać sie dosłownie wszystkiego 🤨
Dwa dni po terminie gin wysłał mnie na test na oxytocynę...nic to nie dało, wiec mnie odłączyli i leżałam tydzień czekając aż zacznie się samo....Małej nie spieszylo się na świat 🙂
W szpitalu poznałam dziewczyne, która miała identyczny termin porodu, wiec czekałyśmy obydwie i bardzo sie ze sobą zżyłyśmy- nikt sie nami nie interesował, jej ubywało wód i mieli zrobić cesarkę, ale w koncu odwlekli decyzję o niej....u mnie zaczęło się o 2 w nocy 22 listopada, dostałam skurczy ,które powtarzały sie co 10 min i były coraz silniejsze (z krzyża) ,o 5.00 wstała koleżanka zaniepokojona tym,ze zaczęła krwawić wysłałam ja do położnej bo to przecież świadczyło o odklejającym się łożysku !!!!!!!!!!!!!!!!!! ale ta stwierdzila, "że to jeszcze nie to".... i o 6.00 wzięli ją na wywołanie....postępu nie było a tętno dziecka zanikało bo odklejało sie łożysko....dopiero o 8.00 szybko zrobili jej ciecie, ale malutka była niedotleniona....
Przeżylam to bardzo....wszyscy w szpitalu byli zajeci tą sytuacją, a mna nikt sie nie interesował.
W południe juz dosłownie wilam sie z bólu, a wciąż bylam na sali z dziewczynami, które czekały na swoje porody....widziałam ten strach w oczach pierworódek patrzących na moje męczarnie...
W końcu o 14.00 ulitowali się I wzieli mnie na kozła, lekarz stwierdził, że nie ma postępu porodu i przenosimy sie na porodówkę. Tam podpieli mi glukozę na wzmocnienie bo powoli opadałam z sił...a bóle z krzyża były coraz silniejsze....potem dostawałam jeszcze 6 kroplówek- jedna po drugiej, nie wiem nawet na co to było... rozwarcie miałam cały czas na 3 cm, w końcu powiedziałam wprost lekarzowi że ja już dłużej nie wytrzymam tych bóli, dostałam jakiś zastrzyk, zaczęłam po nim odlatywać..... wszystko co działo sie potem pamiętam jak przez mgłę
w pewnej chwili poczułam że wszystko mi się "rozrywa" wody strzeliły ze mnie z siłą wodospadu krzyknęłam do położnej ,że chyba wychodzi mi dziecko! i znów traciłam przytomność.... pamiętam tylko,że ktg zaczęło piszczeć, przybiegła i powiedziała o Boże! szybko doktora! nie wiem co tam zobaczyła, chyba główkę było już widać ,która widocznie się zaklinowała, przybiegło dwóch lekarzy, podali mi tlen, morfinę i KOLEJĄ kropłowkę i spytali czy dam radę przeć, kiwnęłam tylko głową że jestem świadoma tego co do mnie mowią, jeden dosłownie wypchnął mi Małą z brzucha -była 18.40... i tu kolejna trauma-dlaczego nie płacze? wsadzili jej rurke do gardła, a ja bylam w szoku nie wiedząc co się dzieje....,(odśluzowywali ją) dopiero po tym zabiegu Malutka zaczęła płakać, a ja trochę sie uspokoiłam....dostała 7 pkt w pierwszej chwili, dopiero po 5 min -9, ważyła 3200 i miała 54 cm 🙂 zabrali ją ,a ja pytałam wszystkich wokół co z Małą, zapewniali że ok, ale nie chciałam im wierzyć po tym porannym przeżyciu z dzieckiem koleżanki, które zresztą widziałam konające w inkubatorku w sali obok porodówki,(nawet nie zamknęli drzwi -kompletna znieczulica!) o 17.00 przetransportowali je do innego szpitala....dziewczyny nie wiecie co przeżyłam patrząc na to wszystko..... 😞 rodziłam z myślą czy tamto Maleństwo da sobie radę, co z jego mamą,która jeszcze rano tak cieszyła się,że wreszcie coś się zaczęło i że tak czy siak już tego dnia zostanie mamą..... 😞
leżąc na porodówce już po wszystkim słyszałam jak obok, do dyżurki pielęgniarek wszedł tata tamtego dziecka i powiedział,że niestety się nie udało....łzy lały mi się po policzkach, żałowałam, że nie ma obok mnie męża..... całą noc mimo,że byłam wycieńczona nie zmrużyłam oka, myślałam o mojej Mai.... przychodzily mi do głowy najczarniejsze scenariusze...Małą przynieśli dopiero rano, mówiac że nie zrobili tego wcześniej ze wzgledu na moje wycieńczenie...do koleżanki ze szpitala nie miałam odwagi pójść to ona przyszła do mnie....
każdego dnia dziękuję Bogu,że u nas skończyło się wszystko dobrze....
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
Jejku jak przeczytalam Iwony i admina opis to bogu dziekuje,ze moje slonko mimo dlugiego porodu urodzilo sie przez cc bez zadnych klopotow,dloegliwosci.Od razu dostala 10pkt,dali mi ja na rece i do samego wyjscia ze szpitala nie odstapilam jej na krok.Ja nawet nie umie i nie chce sobie takiej tragedii jak ta dziewczyna czy ty adminie przezyliscie.Ja dla odmiany caly trzeci trymest zylam w obawie o mala,ale wszystko dobrze sie skonczylo i moge sie cieszyc moim zdrowym i usmiechnietym skarbem 🙂
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
Witam Dziewczynki 🙂
Iwonko - faktycznie masz straszne przeżycia - dosyć, że sama miałaś ciężko to jeszcze obok taka tragedia 😞 Wiem coś o tym - leżałam podczas ciąży dwa razy w szpitalu (dziewczyny do porodu leżały razem z ciężarnymi z zagrożoną ciążą - z powodu braku łóżek)......i napatrzyłam się na różne i ciężkie porody...tak, że później strasznie się bałam swojego......i miałam czego.....bo też nie było wesoło.....ehh 😞
A ile Twoja Majeczka ważyła/mierzyła (nie mgła przejść przez kanał rodny).
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie chciałam tu opisywać swoich porodów ale przeczytałam wpierw o porodzie Iwonki a następnie admina i też wam opisze swoje...
wpierw jednak chce wam powiedzieć że nawet teraz gdy to pisze to chce mi się płakać po tym co przeczytałam.
Niepokój w tak cudownym momencie jakim powinno być przyjście na świat wyczekiwanego dziecka jest straszny.
Słowo inkubator odrazu kojarzy mi się z bólem,smutkiem i cierpieniem.
Moja pierwsza ciąża nie była taka jak sobie wymarzyłam...
Zawsze myślałam że będzie upływała mina głaskaniu brzuszka i kompletowaniu wyprawki i bardzo się pomyliłam...
Miałam nadzieje że chociaż poród będzie inny,i tu też pomyłka.
W 40 tyg trafiłam do szpitala po odejściu czopu.
porobiono mi nadania zmierzono miednice, ( w ciąży przytyłam tylko 6 kg i miałam bardzo mały brzuszek) - z powodu wąskiej miednicy i wewnętrznego cewnika d-j (założono w ciąży z powodu problemów z nerką) myślano o CC
więc ordynator postanowił rozważyć tą kwestie po usg....
Usg wykonywała młoda i bardzo miała pani doktor ,w otoczeniu studentów- "3800 - z granicą błędu 3500" to były jej słowa....
po czym padły ostre słowa ordynatora "gdzie pani widzi tam 3500,pani jest nie kompetentna,nie widzi pani tego brzucha,gdzie w nim 3,5 kilo??"
ja już zdezorientowana nie wiedziałam co dalej,a gdy zadałam te pytanie lekarzowi odpowiedział "przejdzie jak arbuz przez dziurkę od klucza" 😠
po tych słowach mój mąż poszedł z nim pogadać,odrazu zmienił gadke,i wezwał innego lekarza na usg - młody lekarz czerwony na twarzy spojrzał się na mnie przy usg i powiedział "z granicą błędu 2800-2900" 😠
No więc postanowione zostało że urodze naturalnie.
przed porodem miałam silne wymioty,aż wstyd mi było że dziewczyny z sali pomyślą że czasem to ze strachu 😁
na porodówce mimo parcia,poród nie postępował,w pewnym momencie położna powiedziała ze bedzie trzeba małą wyciągnąć kleszczowo - na co ja nie wyraziłam zgody i po parciach moja córeczka pojawiła się na świecie....
nie była jednak różowa ale sinawa - na moje pytania "co jej jest,czemu jest sina" lekarz odpowiedział,"nic się nie dzieje dzieci tak wyglądają po porodzie" ale mała dostała tylko 9 pkt. (tylko 1 za zabarwienie skóry)
poza tym padło też pytanie od lekarza "kto do cholery zaniżył wage płodu" 🤔
byłam nacinana,a mimo to jeszcze popękałam,szyjka macicy także obustronnie pęknięta...
poza tym nerka strasznie bolała...
gdy byłam na sali przyszedł "ordynator od "arbuza"" z jakimś innym lekarzem i spytał ile ważyło dziecko,na wieść że 3530 powiedział do tego drugiego "nie było widać,nie było..." po czym jeszcze raz przed wypisem zjawił się by spytać kto prowadził koją ciąże...
Dopiero po długim czasie dowiedziałam się że skontaktował się z moim lekarzem bym czasem "problemów nie robiła" 😠
Mój drugi poród,i ciąże wspominam za to cudownie 🙂
mimo odradzania pierwszego mojego gin,zaszłam w ciąże,zmieniłam lekarza,i było super 🙂
dostałam bóli,pojechaliśmy z mężem do szpitala,córeczke wywieźliśmy do babci...
no i problem,są skurcze,a wody nie odeszły,więc z tymi wodami i skórczami leżałam od ok 2 - do 7:20 przez ten czas zdążyłam zwymiotować na męża,ale za to ani razu nie krzykłam,położne chwaliły że spokojna i opanowana jestem...
tyle że ja czułam parte a oni wciąż "no wody nie odeszły"
po 7 lekarz mnie bada i znów o tych wodach więc nie wytrzymałam i krzyknęłam "ja już kur...nie wytrzymam" a na to on "no jak mamusia już się zdenerwowała to czas przebić" 🤪
o 7:20 przebili wody,nagle na sali porodowej oprócz mojego męża,lekarza,i położnej zjawiły się chyba z 3 dodatkowe osoby 🤪
a mi nagle skurcze ze stresu zanikły 😁
i inna lekarka zaczęła sutki szczypać...
9 minut po przebiciu wód mój mąż przecinał pępowine naszej drugiej córeczki 🙂
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
mini 9pkt to nie tylko... zdrowe dziecko ma od 7 do 10 😉
A i zastanawia mnie czemu tak zwlekali z tymi wodami... U mnie jak zbadała, że jest już 9cm rozwarcia, to przebili od razu i zaczęłam mieć parte... też zbiegło się ludzi... ale ja się raczej porodem nie stresowałam... chciałam już zobaczyć moją córeczkę 🙂
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
mini, dzięki za opis.
Ten drugi poród trochę mnie podbudował. Wciąż zastanawiamy się nad drugim dzieckiem. Ja teraz jestem za bardzo przeczulony po pierwszym porodzie. Co do punktów apgar to jakoś trudno mi zrozumieć jak można martwić się np. 7-8 pkt, gdy moja mała miała 2.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

samantka napisał(a):
mini 9pkt to nie tylko... zdrowe dziecko ma od 7 do 10 😉
A i zastanawia mnie czemu tak zwlekali z tymi wodami... U mnie jak zbadała, że jest już 9cm rozwarcia, to przebili od razu i zaczęłam mieć parte... też zbiegło się ludzi... ale ja się raczej porodem nie stresowałam... chciałam już zobaczyć moją córeczkę 🙂


mi przebili pecherz plodowy jak mialam piec cm
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
no dobra..teraz kolej na moje dwa opowiadania...
termin pierwszego porodu miałam na sylwestra 2008 roku,gdybym, nie urodziła to 2 stycznia miałam się stawić na wywoływanie.Pojechałam do szpitala,dostałam coś na wywoływanie skurczy i czekałam...nic się nie działo,czekamy ..i nadal nic...nawet położna zapytała-rodzi pani czy przyszła pani poleżec??Za pierwszym podejściem nie udało się,Na drugi dzień powtórka ,dzwonie do męża ,że idę na porodówkę a on jak che być przy porodzie to niech powoli się zbiera.Pamiętam wymienialiśmy wtedy okna w domu i on poganiał tego majstra ,bo żona rodzi.. Wpadł na salę o godz.12-tej,akurat miałam przebijany pęcherz...i od tego momentu zaczęło się..Mówię mu-jak tak wyglądają pierwsze bóle,to ja nie chce wiedzieć jakie są te ostatnie....Dzielnie mnie wspierał,masując mi plecy,podawał picie,obserwował KTG i mówił kiedy będzie skurcz,a ja wrzeszczałam,że ma mi nie mówić..O 14-tej już nastąpiła ostateczna akcja porodowa,..mała jednak okazała się duża i nie mogłam jej wypchnąć...położna połozyła mi się na brzuchu i siłą wręcz wypchnęła mi dziecko z łona..o 14-15.Lekarz będący przy porodzie powiedział-nie spodziewałem się,że będzie taka wielka..MAJA miała 4,300 i 60 cm.Dziecko zabrali,powiedzieli że 10 punktów...a mnie zszywali,lekarz zapytał się tylko męża czy całkowicie zaszyć czy troszkę zostawić... włozyli mi zamrożoną butelkę po wódce między nogi itak sobie odpoczywałam,przez godzinkę na tej sali jeszcze.Potem wstałam i o własnych nogachdoszłam do pokoju.............................drugi poród.....................
terminu drugiego porodu za cholerkę lekarz nie potrafił uzgodnić,a to z miesiączki inaczej mówił,z usg inaczej,z rozmiarów dziecka też co innego wychodziło...W sumie też pojechałam na poród wywoływany.o 19-tejDostałam kroplówkę,potem zastrzyk.trochę poleżałam,potem spacerowałam,piłka, drabinki itp.Nic się nie działo,lekarz co chwilka do nas zaglądał,pytał,czy już mam chęć rodzić..No cheć to ja miałam,ale skurczy-żadnych...No ile można tak chodzić w kółko,kobity obok rodziły,a ja nic i nic...Mąż w między czasie wypił sobie na sali porodowej kawkę z położną,mnie poił colą..bo kazali...zdążył dojechać do domu i wykąpać Maję i uśpić,,przyjechał i nadal nic..O północy lekarz wchodzi i mówi-rodzi pani czy nie,bo mnie się chce spać!!ustalił,że za dwie godzinki maja go obudzić do porodu.Ja sobie myślę,ciekawe??!!! Dostałam coś na wyciszenie organizmu,na relaksik,żebym zebrała siły do tego porodu za dwie godziny.. Położne zgasiły mi światło na sali,włączyły muzyczkę,przyniosły mi kołdrę i poduszkę i nakryły na tym łóżku do rodzenia..Ja do nich-kobity,co wy!!ja tu przyszłam rodzić,a nie spać!!. I zasnęłam..O godzinie drugiej w nocy ruch na sali ,światła,pobudka,lekarz...Ja taka pół przebudzona,pytam,podnosząc kołdrę-urodziłam już??..hmm,każdy by tak chciał we śnie urodzić...iiii..juz żarty mi się skończyły,bo dostałam takich mega skurczy,że wyginało mi palce u rąk i nóg,oczy z orbit wychodziły..wrzeszczałam na cały szpital.Wody płodowe..zielone..wystrzeliły ze mnie jak z fontanny..kurde pamiętam,że naleciało położnej do butów i trochę,nie przyjemny zapach był...Trzy parcia i synek był na świecie o 2,15...MARCEL 3,900-50cm..13-tego w piatek 2010]Z tego bólu to nawet nie zareagowałam na to,ze mały nie płacze od razu,patrzyłam na niego i cieszyłam się,że on jest już z nami..Mąz zdrętwiał,bo mały był cały siny od tych mazi płodowych,leżał i nie płakał.dopiero po chwili go mocniej odśluzowali,i krzyknął ..tak cichutko...z męża zeszły wtedy całe nerwy,łezka mu poleciała...bo myślał,już o najgorszym..do mnie jakos takie myśli nie docierały..Zszywali mnie na żywca,nie wiem czemu- wyrywałam im się i z tykiem uciekałam..bolało jak nie wiem co...Męża wysłałam do domu ..a ja jeszcze leżałam na tej sali...Po półtorej godzinie dostałam tam wymiotów,zawroty głowy ,bóle brzucha i przeogromny krwotok..normalnie całe łózko w krwi...lekarz szybko przybiegł i znów na żywca bez znieczulenia mnie czyścili,łyżeczkowali,a ja darłam się w niebogłosy,bo na siłe to robili -trzymały mnie siostry za ręce,podobno to musiało być tak szybko zrobione..i dlatego.Dostałam kroplówki przeciwkrwotoczne i leżałam dale..po następnej godzinie,ponowny tak samo intensywny krwotok..rety..jeszcze nie widziałam tylu krwi..szczególnie swojej...Znowu mi macicę oczyścili i dostałam zastrzyki jakieś po których usnęłam..Obudziłam się na sali - synka nie było przy mnie bo ciągle musieli go odśluzowywać,ale ogólnie było ok z nim.w sumie urodził się dwa tygodnie po terminie..Lekarz potem sam się przyznał,że dobra była decyzja o wywoływaniu tego porodu....Gorzej ze mną.. Nachodziły mnie takie myśli,że jeśli bym odeszła to dzieci zostawię takie malutkie..i myślałam,żeby tylko wyjść z tego...Po 24h poczułam się lepiej -widocznie ,nie chcieli mnie jeszcze na tamtym świecie..
...........oba moje dzieciaczki urodziły się o godzinie drugiej..MAJA o 14-15 po południu ,Marcel o 2-15 w nocy..
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
Jejku jak ja się poryczałam 😞 Wasze opisy są potrzebne. Piotrze u nas nie było ,,aż takich,, komplikacji, a mimo to nie wiem czy zdecyduję się na drugie dziecko. Z drugiej strony jak pomyślę ile szczęścia, wzruszeń i miłości dają te małe łapki i że na tym świecie ktoś z góry wyznaczył nam ile czasu tu spędzimy to nawet już chciała bym starać się o drugie maleństwo. Mamy jedno życie. A bycie mamą to najcudowniejsza sprawa jaka mnie spotkała. To największy sens i cel mojego istnienia.
Bardzo mi przykro, że nie każdy ma możliwość tulenia w ramionach swojego potomka chwilę po porodzie. Że te ułamki sekund zamiast łzy szczęścia przenikają łzy panicznego strachu. Czytając wasze opisy mam ochotę wejść do pokoju, wyciągnąć z łóżeczka mojego synka i bardzo mocno go przytulić i powiedzieć jak bardzo go kocham chociaż on i tak tego nie zrozumie. Nie ważne co było....Pozostawmy to za sobą i cieszmy się tym, że mamy te nasze skarby przy sobie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mamusie
Witajcie. Wzruszające są wasze historie, niektóre aż ściskają serce, oczywiście łez nie zabrakło...dlaczego porody muszą być niekiedy tak straszne :{
U mnie nie było łatwo, ale w porównaniu do niektórych porodów, mogę dziękować Bogu, że było jak było i że córeczka jest zdrowa jak ryba.

Po wizycie u lekarza dostałam skierowanie najpierw na patologię, żeby odrazu na porodówkę nie startować. Skurcze były ponad 100 ale niebolesne, tylko twardniał bardzo brzuszek. Szyjka się troszkę więcej skróciła, rozwarcie na ok 2, 5 cm. W szpitalu o 22h dostałam zastrzyk
z dolarganem, ktory nie zawsze może zadziałać, u mnie zdecydowanie zadziałał!!! o 2:30 w nocy
zaczęły się bolesne skurcze, na początku nie były aż tak bardzo bolesne ale jednak, pojawiały się co 10 minut, poźniej co 7 i coraz bardziej bolały.
robiłam okłady z termoforu - nic nie dały po godzinie obsewacji obudziłam pielęgniarę dyżurującą i podłączyła mnie pod KTG, które potwierdziło skurcze coraz bardziej bolesne i regularne ponad 120! Rozwarcie było już 3cm, lekarz dyżurujący mnie zbadał i położna prosiła do 6h wytrzymać, pobrała krew, oddałam próbkę moczu i poszłam po 6:00 rano 2.02.2011 na porodówkę. skurcze cały czas się nasilały, było coraz bardziej bolesne...
Na porodówce zanim mój kochany maż przyjechał ok 7:30 miałam już 6 cm rozwarcia, myślę sobie WOW szybko pojdzie!!! Rewelacja, nie jest tak zle jak myślałam. Byłam bardzo podekscytowana.
Mąż dojechał i bardzo dużo mi pomagał, cały czas mnie wspierał, był przy mnie w każdej sekundzie, spacerowaliśmy po korytarzu, siadałam na piłkę, nawet poszłam zrobić kupkę między skurczami, bo przegapili lewatywę, skurcze coraz bardziej bolesne...poszłam też posiedzieć na krzesełku pod prysznicem na 30 minut i ulgę trochę to przyniosło...
ból był taki jakby ktoś mnie ściskał metalowym prętem za cały brzuch. Krzyczałam coraz głośniej z bólu, nie mogłam tego kontrolwać, a nawet krzyk pomagał! Rozwarcie nie szło dalej, ciągle było te 6 cm. Już zaczęłam się denerwować, bo coraz bardziej bolało, a nie przynosiło efektów.... siadanie na piłce przestało pomagać w uśmierzaniu bólu . O 10:00 zjadłam nawet śniadanie między skurczami żeby mieć energię, a rozwarcie dalej te 6 cm, pocieszali mnie żeniby 6,5 cm ale widać było że tylko starają się mnie pocieszyć. No to w końcu zdecydowali się przebić pęcherz! POłożyłam się na łóżko, nic nie czułam oprócz ciepłego płynu wyciekającego, od tego momentu położna regularnie sprawdzała tętno dzieciątka. I teraz to się dopiero zaczął okropny ból, po przebiciu pęcherza, eszcze gorszy niż był, a myślałam, że już bardziej boleć nie może! o znieczuleniu już nie miałam co myślec....Zresztą nawet nie chciałam, nie myślałam o nim, byłam silna.
I w końcu pojawiło się pełne rozwarcie po 10:00, od tego momentu byłam już tylko na łóżku z położną Panią Danusią i mężem przy boku. Od czasu do czasu przychodził lekarz dyżuujący, który był także moim lekarzem prowadzącym, znacznie mnie uspakajał jego widok.
Na każdy skurcz polożna kazała przeć, byłam na pół siedząco, lekko na lewym boku i zapierałam się prawą nogą o jej biodro, mąż ciągle mi dawał wody i trzymał za rękę, raz go nawet ugryzłam z bólu! Nie wychodziło mi to parcie, mimo iż miałam opanowane po skzole rodzenia, bo uciekało mi powietrze nosem lub ustami!I tak parłam ciągle, bolało jak cholera, tętno dzieciątka zanikało i wtedy musiałam oddcyhać przeponą żeby dać tlen i ta główka Blanki nie chciała się wydostać, szyjka jeszcze nie chciała się do końca skrócić! Ja już opadałam z sił, zebrali się studenci (było mi wszytsko jedno kto tam jest), druga położna i mój lekarz.
. Gdy dalej nie szło, zaczął pomagać, przy każdym parciu położna łapała mnie za dekold koszuli i ciągnęła do siebie, lekarz i mąż przypierali moje nogi zgięte do klatki piersiowej, a druga położna chustką zakrywała mi nos i usta podczas parcia żebym powietrza nie marnowała tylko jak najwięcej na parcie je zużyła! Trwało to niecłe 2 godziny, ale wymęczyłam się jak cholera, już krzyczałam że nie dam rady.. itd nacieli krocze nawet nie wiem kiedy, pamiętam tylko jak dawali
zastrzyk ze znieczuleneim, może wtedy nacięli, nic nie czułam, nic nie miałam przeciwko bo chciałam już urodzić! aż w końcu o 11:55 główka wyszła a za
główką kochana Blanka, cóż to była za ulga że się w końcu udało!! Położyli mi ją na brzuszku, była taka śliczna, cieplutka, nie płakała, tylko pojękiwała... była taka malutka a ja się
rozryczałam ze szczęścia, mąż miał szklanki w oczach i to był najcudowniejszy moment jaki w zyciu przezyłam!!! Coś wspaniałego!!!! Nie do opisania!!! Poleżała chwilkę (może 2, 3 minuty tylko) i
zabrali ją do zbadania, mąż też poszedł, widziałam ich przez szybę jak leżałam jeszcze na tym łóżku. No i teraz czas był na urodzenie łożyska, i tu pojawił się problem, lożysko nie chce się odkleić, ściskali bardzo mocno na brzuch,ciągneli za pępowinę, a ono ani dgrnie, już myslałam ze to koniec bólu a tu jeszcze z 20 minut mnie męczyli, kazali przeć i dalej cisnęli za brzuch, coś okropnego w końcu anestezjolog skierował mnie do zabiegowego, dostałam znieczulenei ogólne i ocknęlam się juz po wszytskim, bolało mnie krocze i byłam blada jak ściana..osłabiona.. O 14:00 byłam już przy męzu dalej na porodówce,na tym samym łózku na którym rodziłam, musiałam dojść do siebie, bo za każdym razem jak się podnosiłam, miałam zaćmienie i mdłałam...
Blankusię już dali na górę na roaming, ja miałam zaraz tam dojść na wózku, ale niestety jak tylko się podnosiłam zaczęłam mdleć, więc czekaliśmy dalej,
aż w końcu ok 17h jak udało się zejsć z łozka i usiąść na wozek... odleciałam, zemdlałam, mąż się przestraszył, bo aż dgrawki dostałam... jak się ocnkęłam zalana potem to poprosiłam o zimny okład i po chwili zawiezli mnie do córeczki i połozyli na wyrko, dali ją obok i już było po wszytskim! Patrztłam w jej piękne oczka, na jej cudowną, pyzatą buźkę... nie mogłam się napatrzeć! Krocze bolało jak cholera, nie mogłam jeszcze wstać.Każdy ruch sprawiał mi ból.
Miałam nacięte aż na prawą stronę. Dopiero na następny dzień wstałam sama do toalety, ledwo ledwo ale udało się, nigdy w życiu nie widzialam siebie takiej bladej!
Liczyło się tylko to, że córeczka jest ze mną! Była taka grzeczna i kochana. Cały czas praktycznie spała...była najgrzeczniejsza ze wszytskich noworodków. Jak na nią patrzyłam to łzy mi leciały ze szcześcia! Mąż dużo przy mnie siedział. Po 2 dniach i 2 godzinach wypuścili Nas do domku....
Urodziła się mając 52 cm i 3635 wagi. 🙂
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się

Komentowanie zawartości tej strony możliwe jest po zalogowaniu



Zaloguj się

×
  • Dodaj nową pozycję...