Skocz do zawartości

izek_m

Mamusie
  • Liczba zawartości

    2
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez izek_m

  1. Dzięki Madzia :* 🙂 Ja wspominam te chwile jako słodkie, mimo bólu - najsłodsze w życiu.
  2. Tak sobie pomyślałam, że warto zapisać wspomnienia związanie z porodem 🙂 Bo warto, mimo bólu, łez, nerwów…. Na pamiątkę 🙂. Czytając Wasze wspomnienia, wzruszyłam się, uśmiechałam nie raz i dlatego postanowiłam napisać jak to było u nas, może dlatego, że Mikołaj wczoraj postawił swoje pierwsze, samodzielne kroki? Termin miałam wyznaczony na 19 września. Ciąża lekka nie była, głównie przeleżana w domu, czasem w szpitalu, bardzo chciałam już urodzić, męczyłam się na „ostatnich nogach”…. Nic nie zapowiadało porodu, żadnych skurczy nie miałam, kilka dni przed porodem na wizycie lekarz ocenił, że na dole jestem zamknięta na 4 spusty 🙂 16 września poczułam się źle, jakby na chorobę, pobolewała mnie głowa, byłam słaba, drapało w gardle…myślałam: świetnie, jeszcze mi na końcu choróbska brakuje. W wyznaczonym przez lekarza dniu porodu obudziłam się o 5 rano z uczuciem niepokoju, po 5 min usłyszałam stłumiony dźwięk otwieranej butelki szampana i……. odeszły mi wody 🥴 Poszłam do toalety, na szczęście były czyste i uspokoiłam się nieco. Zrobiłam sobie herbatę, obudziłam męża, zjadłam lekkie kanapki, wykapałam się, ułożyłam włosy i pojechaliśmy. O 6 rano padał deszcz i było dość chłodno, ja w sandałkach, bo moje spuchnięte stopy już w nic innego się nie mieściły ☺️ Na Izbie w szpitalu spokój i cisza, za ladą zaspana pielęgniarka, badał mnie zaspany lekarz, zachlapałam cały gabinet ☺️ trudno, zdarza się…. Poprosiłam tylko, żeby przekazał mojemu lekarzowi, że jestem i przyszłam rodzić…bo okazało się, że ma dyżur. Lekarz się śmiał, bo cały czas byłam radosna, szczebiotałam jak najęta. Męża ubrali w szpitalny przyodziewek i pojechaliśmy na porodówkę. Trafiła mi się fajna położna, drobna młoda kobietka z jajem, energiczna, a jednocześnie pełna spokoju 🙂 Powiedziała, że jak już wody odeszły, to muszę urodzić 🙂 Kazała chodzić bocianim krokiem, żeby wywołać skurcze. Chodziliśmy tak z mężem, śmialiśmy się i żartowaliśmy. Odwiedził nas mój lekarz (wiedziałam, że nie będzie przy porodzie, bo to zajęty człowiek, jest ordynatorem trzech oddziałów, przyjmuje w dwóch przychodniach, wykłada na uczelni) musiałabym mieć niebywałe szczęście i trafić na jego nocny dyżur, no ale wszystkie wiemy, że najważniejsze to dobra położna 🙂 Od około 9.00 zaczęły się delikatne bóle, zostałam zbadana i okazało się, że zaczyna postępować rozwarcie. Było to przed wyborami, więc jeszcze odwiedzili na przedstawiciele PO, pewien znany Poznaniak, nazwisko pominiemy 😉 Nadal z mężem bawiliśmy się przednio śpiewając, tańcząc, turlając piłkę. Myślałam, ze to pikuś takie bóle, do zniesienia, gorzej być nie może….Jakże ja się myliłam…. O 10.30 siedziałam na piłce i ból stawał się nie do zniesienia, co chwilę biegałam do ubikacji, mąż zawołał położną – 6 cm rozwarcia, a przy tym Mały szedł bokiem…. Położne układały mnie na boki, kazały chodzić, kucać, kręcić biodrami, co jakiś czas podłączały do ktg, co jakiś czas przychodził lekarz badać mnie i rozwarcie. Szło błyskawicznie, przestałam liczyć czas, bo przy każdym skurczu darłam się w niebogłosy, błagałam, żeby ,mi go wyciągnęli, nie sądziłam, że tak może boleć, błagałam o znieczulenie, zupełnie nie radziłam sobie z bólem. Dostałam coś przeciwbólowego, przez 10 min skurcze były do zniesienia na tyle, że nie musiałam krzyczeć, ale potem potworny ból wrócił, znów darłam się na całą porodówkę, pamiętam tylko jak przekładały mnie na bok, że wstawałam, żeby Mały szybciej zszedł, pamiętam tylko lekarza i informacje, 6cm, 7cm, 8cm, 9cm, pełne rozwarcie, proszę nie przeć, wstrzymać się, bo dziecko idzie źle, próby lekkiego odwracania dziecka przez położne, oczywiście od dołu. Mąż cały czas był przy mnie, trzymał mnie za rękę, obcierał pot, wspierał, próbował ulżyć. Byłam oszalała z bólu, bez niego to oszalałbym tam do reszty. Wreszcie usłyszałam upragnione 10 cm, jeszcze trochę grzebali i pozwalali przeć…. Kilka partych, które dawały niesamowitą ulgę, lekarz znieczulił mnie na dole, naciął, nadusił na brzuch i pach…. Godzina 14.50 usłyszałam najcudowniejszy płacz na świecie. Mąż się popłakał, przeciął pępowinę (chociaż mówił, że tego nie zrobi) i już nasza kruszynka leżała na moich piersiach. Jeden party i pozbyłam się łożyska. Potem szyli mnie, a Mikołaja badali, ważyli, mierzyli: zdrowy bobas, trochę sinawy, ale dostał 10 punktów, 55cm, 3280 wagi. Już mnie nie bolało, byłam przeszczęśliwa trzymając ukochane ciałko w ramionach. Mimo trudnego porodu miałam wspaniałą opiekę, cudownych ludzi, którzy się mną zajęli w zwykłym, państwowym szpitalu, bez dodatkowych opłat. Najgorzej tylko wspominam trudny do zniesienia, potworny ból, gdzie przekleństwa mieszały się z modlitwą do wszystkich znanych mi świętych…. A po porodzie przez dwa dni ledwo łapałam oddech od krzyku na porodówce…. Ech tam, warto było 🤪
×
×
  • Dodaj nową pozycję...